Nazwanie Starfielda kosmicznym Skyrimem to nie tylko trafne posunięcie, ale i nader trafiony komplement. To bowiem prawdziwa kosmiczna odyseja, która zapewni frajdę na kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy godzin.
Czekaliśmy ćwierć wieku.
Starfield to tytuł obłędny, który fanów Science Fiction wciągnie na długo, na lata, zwłaszcza, gdy otworzy się scena moderska, a gra zacznie otrzymywać kolejne i kolejne dodatki. Nie potrafię się oderwać i po raz pierwszy od bardzo dawna, czuję ekscytację na myśl eksploracji świata przedstawionego. Bowiem nareszcie dane nam będzie wyruszyć na prawdziwą RPGową epopeję, w której gigantyczny kosmos stoi przed nami otworem. Wygoda eksploracji, absurdalnie wielka ilość broni, sprzętu i questów, a to wszystko w znanej dla gier Bethesdy otoczce – w której furtka zostaje otwarta, a to dokąd się udamy, czego się podejmiemy i kim się staniemy – zależy tylko i wyłącznie od nas.
Pominąwszy drobne bolączki optymalizacyjne, Starfield jest dokładnie tym, czego oczekiwałem – Skyrimem w kosmosie. I cieszy mnie to jak diabli. Po 25 latach do The Elder Scrolls oraz Fallouta dołącza kolejne uniwersum, które, mam nadzieję, zostanie z nami na długie lata. Jak więc taki tytuł ocenić? Cyfrą? Naklejką dzielnego pacjenta? Trudno stwierdzić. Pozwólcie więc, że wsiąknę na kolejne dziesiątki, a potem setki godzin, by w pełni podzielić się moją opinię. Gdy jednak wiem, że jest on częścią Game Passa, nie widzę przeszkód by wypróbował go każdy.