Anthology of Fear to polski horror, który ma swoją premierę już jutro i jest projektem autorstwa jednej osoby. Poniekąd, bowiem wraz z upływem lat, do Piotra z OhDeer Studio, dołączył zespół 100 Games, który w ukończeniu gry pomógł. Jaki jest więc efekt końcowy ich wspólnej pracy?
Zanim zaczniemy, muszę nadmienić, że dzięki dobroci twórców, mam dla was aż trzy kluczyki do tej gry do zdobycia. Jeśli chcielibyście więc wygrać kopię Anthology of Fear, możecie to zrobić za trzy sposoby: czytając ten wpis do końca, zaglądając na mojego Instagrama, lub w moim odcinku poniżej:
Miało być inaczej…
Na wstępie, warto nieco nakreślić osobliwą historię gry. Niemalże trzy lata temu, gdy pierwszy raz ogrywałem jej prolog, służący zarazem za wersję demonstracyjną, gra miała przedstawiać opowieść skrajnie inną. Ba, do dziś na wielu portalach mowa o osadzeniu jednej z trzech opowieści w grze „na syberyjskim odludziu w XX wieku”, czy „elementach przetrwania i polowania”. Od razu możecie to wymazać z pamięci. Jak z resztą cały ten prolog, od którego twórcy oficjalnie się odcięli w swoim liście do społeczności, podkreślając zrazem, że historia głównej gry nie jest z nim powiązana. Gdybym teraz nadmienił, że tamten prolog był średni, ale obietnica elementów walki i przetrwania brzmiała ciekawie, jednak niemalże nie będzie nam dane jej uświadczyć, pewnie wielu pomyślałoby, że Anthology of Fear to horror spisany na straty. Wszak kiedyś miało być inaczej…
Ale…
No właśnie. Ale. Odcięcie się od ówczesnej wizji to częsta bolączka i nieunikniona klątwa niezależnych projektów. Czemu? Niekiedy pojawiają się ograniczenia wynikające z nadmiaru pracy, czy terminy narzucone przez wydawców. Jak było tym razem? Nie mam pojęcia i mnie to nie interesuje, ponieważ z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przy Antologii Strachu bawiłem się całkiem nieźle i z chęcią wybrałbym się na kolejną tego typu przejażdżkę. Myślę, że takie wiadro zimnej wody, którego wynikiem jest gra mniejszego kalibru, ale zrobiona z możliwie największą dbałością o detale to strzał w dziesiątkę, zwłaszcza w przypadku małych produkcji grozy. Jest jednak kilka wspomnianych „ale”, do których za chwilę przejdziemy.
W Anthology of Fear wcielamy się w rolę młodego mężczyzny, który za wszelką cenę pragnie poznać prawdę o tym, co stało się z jego zaginionym bratem. Włamuje się więc do tajemniczej placówki szpitalnej, będącej ostatnim tropem w poszukiwaniach, i robi wszystko, by dotrzeć do sedna sprawy. Od początku naszej przygody czujemy osobliwy niepokój. Otwieramy ciężkie drzwi, robiące sporo hałasu. Przemierzamy długie korytarze, oświetlone krwiście czerwonymi jarzeniówkami. Na każdym kroku mamy wrażenie, że to włamanie było złym pomysłem. Że za każdym rogiem może czyhać zło. Albo ochroniarz… I choć to nadzwyczaj realny strach, to ma w sobie coś nie z tego świata. Uczucie to towarzyszy nam od początku i nie opuszcza, przynajmniej do momentu, gdy zaczynamy odkrywać, co się tu właściwie dzieje. A dzieje się nader dużo. Placówka bowiem nie jest zwyczajnym szpitalem, a historia jej pracowników jest co najmniej przerażająca. Nie oczekujcie tu jednak maszyn rodem z filmów Science Fiction. Przygotujcie się bardziej na przerażające zakłócenia źle dostrojonego trackingu w zakurzonym magnetowidzie. Co ma z resztą niewyobrażalny klimat i przywodzi na myśl rozwiązania analogowe choćby w takim V/H/S. Tak więc, klimat kaset wideo wylewa się z ekranu, a nam dane jest odkryć dwie, nie trzy (chyba, że liczymy naszego protagonistę) opowieści, które rzucą nieco światła na sprawę i nakreślą, co właściwie spotkało naszego brata. I możecie mi wierzyć, ta historia jest całkiem ciekawa, choć robi wrażenie straszliwie okrojonej. Jest tu bowiem wiele wątków nadprzyrodzonych, które aż się proszą o dalsze wyjaśnienie. I wcale nie dlatego, że są traktowane po macoszemu, ale dlatego, że są zwyczajnie ciekawe i skrywane przez nie tajemnice, na które odpowiedzi znać może tylko twórca. Niestety nam one udzielone nie są, przez co chwilami można odnieść wrażenie, że z fabuły albo sporo wycięto, albo na szybko trzeba było z wielu segmentów zrezygnować. Co nie zmienia faktu, że sama opowieść jest ciekawa i w pewnym momencie sprawia, że włos się jeży na głowie.
Pod względem rozgrywki nie uświadczymy to ewolucji. Proste schematy, znane z eksploracyjnych horrorów, w których poruszamy się po zamkniętym terenie, wypatrując wymaganych przedmiotów, odnosząc je na należyte miejsce i układając w przewidzianej kolejności. Po drodze, jak przystało na grę grozy, napotkamy straszaki i zabiegi mające wprowadzić nas w odpowiedni nastrój, czy wręcz wywołać swoisty niepokój. To działa, choć i na tym podłożu czułem, że część rzeczy z gry wycięto. Trafiłem, dla przykładu, na drzwi od szafy zablokowane krzesłem. Czy skrywały klasycznego potwora, ducha, czy może ktoś ma za dużo butów? Nigdy się nie dowiem, bo choć gra aż prosiła się o rozwinięcie tej kwestii, tak nie było mi tego dane uświadczyć. Zawiodłem się też na tym, że dwukrotnie (przechodząc kilka miesięcy temu wersję demo i teraz pełną), nie został zaimplementowany zabieg poruszających się po ścianie rysunkowych robali. Lubię mieć wpływ na gry, ale tu mi się ewidentnie nie udało. Postaraj się następnym razem głośniej krzyczeć.
Rzecz w tym, że Anthology of Fear niepokoi miejscami naprawdę umiejętnie. Pozostawione na ścianach rysunki, czy bardzo ciekawie opowiadana historia, naprawdę stanowią silny element grozy. I choć zdarzają się oklepane straszaki, czy nawet twór inspirowany Kojimowskim P.T. się przytrafił, gołym okiem widać, że za całością kryje się mały i oryginalny potworek, który aż prosi by go wypuścić. Znajdą się tu mechanizmy, które charakteryzują świetnie horrory. Znajdą się tu zabiegi, które są w realizacji dojrzałe i są ponad to, co oferuję rozwiązania sztampowe. To one sprawiają, że czujemy się gościem w iście nieproszonym świecie. To taki świat ciekawie jest zwiedzać. Zwłaszcza, że w grze pojawia się nawet zalążek walki, którego obecność również rodzi kolejne pytania w głowie gracza.
Właśnie tego chcę od dobrej gry grozy. Tajemnicy, którą dane mi będzie odkryć i zabiegów, które stopniowo będą budować we mnie przekonanie, że, cokolwiek mnie czeka, nie powinienem czuć się bezpieczny. Rzecz w tym, że muszę mieć realną szansę owe tajemnice rozwiązać. Anthology of Fear to robi, częściowo, niestety kończy się na tyle szybko, że nie ma szansy pociągnąć wielu pomniejszych wątków dalej. Przez co całokształt robi wrażenie nagle urwanego. I choć główny wątek fabularny pociągnięty jest bardzo umiejętnie i zgrabnie do końca – odpowiedzi na nurtujące mnie pytania nie otrzymałem. Z czym przyszło mi się mierzyć? Czym przyszło mi się bronić? Kto próbował mi pomóc? Jest nieźle, ale za krótko i w zbyt małych ilościach. I najbardziej boli w tym wszystkim fakt, że naprawdę chciałem więcej. Pod każdym względem.
Gdybym miał określić w czym w moim odczuciu jest Anthology of Fear, tym samym podsumowując je i oceniając, powiedziałbym, że to obietnica naprawdę wyjątkowej gry. Zarówno pod względem fabularnym, jak i mechanicznym. Jednak obietnica ta zostawia nas z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Owszem, te najważniejsze, jak główny wątek i zagadka napędzające całą opowieść, są wyjaśnione, ale pomniejsze rzeczy, które wystąpiły w fabule okazały się dla mnie równie interesujące. To bardzo dobry znak, ale nie zmienia faktu, że czuję, jakby zabrano mi talerz w połowie smacznego posiłku. Poproszę tym samym więcej w kolejnym horrorze, bo praca Piotra z OhDeer Studio i jego towarzyszy z 100 Games pokazuje, że wspólnie są w stanie zrobić coś bardzo przyzwoitego. Na miarę Visage, czy MADiSON. Potrzeba im tylko nieco więcej czasu i złotych monet, by przełożyło się to na znacznie bardziej rozbudowaną historię, której kompozycja zamknięta pozostanie bez widocznych dziur w scenariuszu.
Obiecałem wam konkurs, a że grzecznie dotarliście do końca (chyba, że przewinęliście, wtedy – hańba wam!), proszę was jedynie, byście napisali poniżej jaki mało znany horror was zachwycił i dlaczego. Na zwycięski komentarz odpowiem w przyszłym tygodniu.
9 komentarzy
Może nie mało znany, ale z pewnością zapomniany horror „Cry of fear” (ciekawa zbieżność tytułów). Jedna z moich ulubionych pozycji, sądzę, że głównie z sentymentu, bo raczej nie zadowoli „współczesnego gracza” ze względu na oprawę graficzną i momentami irytujące mechaniki. Niemniej jednak dekadę temu gra zachwyciła mnie przede wszystkim połączeniem znanego z „half-life” silnika z kreatywnym sposobem straszenia i wciągającą historią. Rosnący z każdym etapem poziom psychodeli, coraz to dziwniejsi wrogowie i lokacje wywoływały we mnie jednocześnie stres, zaciekawienie i niepewność. Możliwość kilku różnych zakończeń wyjaśniających historie na różne sposoby dodatkowo sprawił, że gra została w pamięci na dłużej, zmuszając do refleksji i próby zrozumienia całości w odpowiedni sposób. Gdy wróciłem do tej gry w tym roku odczucia były podobne, więc, mówiąc krótko, zdecydowanie pozycja godna polecenia.
Dzięki za udział, Kuba! Kluczyk poleciał na maila! 🙂
Moim ulubionym, mało znanym horrorem jest Spirit Hunters: Death mark. Jest to japońska visual novela z elementami przygodówki opowiadająca o grupie ludzi badających duchy zabjających ludzi w Japonii po przez naznaczanie. Co najbardziej mega podobało mi się w tej grze, to że nie skupiała się jak zachodnie produkcje, na jumpscarach tylko na budowaniu niesamowitego klimatu i na podejmowaniu decyzji, które prowadzą do trzech różnych zakończeń. Niestety przez to że to jest visual novela jest mało znana a w Polsce widziałam tylko jedną recenzję i nie mówiąc już o tym że nikt tej gry nie nagrał. Ja sama przypadkiem na nią trafiłąm i mocno ją polubiłam i nie mogę się doczekać tegorocznej premiery trzeciej części, która zmienia gatunek na survival horror, więc może część ludzi przekona się do tej gry.
Jeden z horrorów dla mnie najlepszych które mnie urzekły to Kholat. Być może znana być może nie , ale uważam że klimat zachowany jest tam pięknie, gdzie zgubić się nie trudno .
Jeden z horrorów dla mnie najlepszych które mnie urzekły to Kholat. Być może znana być może nie , ale uważam że klimat zachowany jest tam pięknie, gdzie zgubić się nie trudno .
Ps. Jestem nowa 😉
A ja dalej wymienie LONE SURVIVOR w skrócie jak wcześniej na ig i pod filmem na yt klimat miazga opowieść wg mnie bardzo dobra pomimo grafiki 2D udowadnia ze da się zrobić horror który straszy klimatem plus gra jest dobrym survival horrorem aż dziwota że jedna osoba robiła tą gre
A ja dalej wymienie LONE SURVIVOR w skrócie jak wcześniej na ig i pod filmem na yt klimat miazga opowieść wg mnie miazga pomimo grafiki 2D udowadnia ze da się zrobić horror który straszy klimatem plus gra jest dobrym survival horrorem aż dziwota że jedna osoba robiła tą gre
Nie będę wymieniał gry F.E.A.R bo to oczywiście klasyka, jednak chciałbym napomnieć o grze która bardzo rzadko była na ustach ludzi czyli Forbidden Siren pierwszy raz ogrywałem na PS2, jeśli jest się fanem serii Silent Hill tak można powiedzieć że jest to obowiązkowa pozycja jako survival horror jednocześnie czerpiącego garściami z twórczości H.P.Lovecrafta, japońskich horrorów, filmów jak i mang/komiksów itd.. itd.. Oprawa audio jak i wizualna jest świetna i potrafi oddać to uczucie grozy i daje mroczną atmosferę. W sumie to wszystko co chciałem opisać haha, świetna gra, jeszcze raz polecam i pozdrawiam gorąco <3
Przypomniałeś mi właśnie o jednej zapomnianej przez boga perełce! Odpowiadając na pytanie o dobry mało znany horror odpowiem że Nightmare House 2 (to jest chyba mod do HAlf Lifea?). Nie wiem nawet czy nie u Ciebie obejrzałem go po raz pierwszy jakieś lata temu. Nie jestem w stanie powiedzieć co dokładnie sprawiło tak ciepłe wspomnienia z tym tytułem, gdyż jest on można by powiedzieć prostym tworem o przestarzałej na dzień dzisiejszy grafice, ale powiem że były to dziesiątki minut dobrej zabawy.